Dolecielismy jakos choc ten lot sie wyjatkowo dluzyl, a moze to nam sie tylko tak wydawalo.
Jak zwykle, pierwszy tydzien w domu po przyjezdzie z Europy to walka ze snem. Jakos w te strone jest nieco trudniej wiec budzimy sie kolo 1-szej, 2-giej w nocy i kolo 18-tej oczy nam sie kleja.
Widoczek z mojej porannej wycieczki rowerowej |
Niby wysilek fizyczny ma pomoc w przestawieniu sie na wlasciwy czas ale jakos moje bieganie (o trzeciej nad ranem!) i szybka jazda na rowerze (to juz za dnia) nic mi nie pomaga.
No i zawsze nazbiera sie troche spraw, ktorych nie moglismy zalatwiac bedac w Polsce wiec jest nieco wiecej ganiania i nadrabiania. Janek ma w szczegolnosci troche zaleglosci w pracy a Kenneth juz zaczal niektore zajecia wiec sa pierwsze lektury i wypracowania. Dobrze, ze byl weekend to moglismy nieco nadgonic.
Nie mialam jeszcze okazji spotkac sie z mamami samoukow wiec wiem co sie dzieje tylko z poczty komputerowej. Bedzie wiec w tym tygodniu duzo planowania. Ja w tym semestrze chyba nie dam rady prowadzic zadnych zajec bo w ciagu lata poprzez moja wyprawe w gory i Polske nie mialam jak sie przygotowac. Moze to i lepiej bo bede miala wiecej czasu by znalezc materialy o uniwersytetach dla Kena. W Stanach proces wyboru szkoly wyzszej zaczyna sie duzo wczesniej niz za naszych czasow w Polsce.
Koty jakos przezyly nasz wyjazd, ale widac, ze tesknily. Laza za mna krok w krok a w nocy spia aba na lozku i pilnuja bym gdzies im nie poszla.
No to tyle w wielkim skrocie.
Ciag dalszy nastapi.