wtorek, 9 listopada 2010

Jak za dawnych czasow

Jak mieszkalismy w Polsce i w sklepach bylo malo co, kazda jedna nowinka kulinarna wzbudzala sensacje. Pozniej, juz w Stanach przez szereg lat cieszylo nas, ze nie trzeba wlasciwie nic samemu gotowac, mozna wszystko kupic lub pojsc do restauracji. Ta fascynacja przeszla nam to dawno temu ale ciagle byly produkty, ktore kupowalismy gotowe. Teraz coraz czesciej siegamy po przepisy starodawnych kuchni, polskiej i innych. Nawet nie chodzi o smak, bo wielki przemysl dawno juz opanowal sztuke dosmaczania tak bysmy chcieli wiecej i czesciej. Chodzi raczej o to co trafia do naszego zoladka. Jak czytamy listy skladnikow produktow sklepowych to nam wlosy deba staja.
U nas to sie nazywa kapusta Napa
Poza tym mamy dzika radosc, ze cos sami przygotujemy. 
Ten tydzien byl pod znakiem kiszonej kapusty. Tu mozna dostac kiszona kapuste praktycznie w kazdym sklepie, a w sklepie ekologicznym jest nawet nie pasteryzowana ($10 za maly sloiczek!!!). Od paru lat kisimy sami, jedna tak jak ta prawdziwa z beczki w Polsce, i jedna koreanska kimchi (wym. kim-czi). Ta koreanska jest w szczegolnosci ciekawa bo robiona jest z kapusty, ktora przypomina wloska, tyle, ze jest podluzna. Kisi sie ja podobnie do zwyklej kapusty tyle, ze doprawia sie na ostro, bardzo ostro. Myslimy czy nie rozkrecic interesu bo w tym roku kapusta w Korei nie obrodzila (susza) wiec kimchi w sklepach jest bardzo malo i jest potwornie drogie a Koreanczycy bez kimchi nie sa w stanie nic jesc, biedacy. My mamy wiele sloikow, moze powinnismy je tam wyslac? Czy to nie bylaby wysilku godna akcja humanitarna?
Zrobilismy tez w tygodniu wielgachny sloj kiszonej kapusty na Boze Narodzenie. Stoi sobie grzecznie i juz zaczyna babelkowac. Nie robimy jej bardzo czesto, moze ze dwa razy do roku, ale za kazdym razem nas cieszy.
Moja babcia (od strony mamy) nigdy nie kupowala jedzenia w sklepie, ale takie bylo kiedys zycie na wsi.   Pamietam, ze w jej domu zawsze byly domowej roboty kielbasy, chleb, wekowane miesa i mnostwo suszonych warzyw i owocow. Dla nas wekowanie czy kiszenie to zabawa. Dla niej to byla koniecznosc by liczna rodzina przezyla do wiosny. Nie wyobrazam sobie ile to wymagalo pracy i wiedzy. W porownaiu z nia, kobieta, ktora skonczyla tylko kilka klas szkoly podstawowej, czuje sie bardzo niedouczona i na pewno rozleniwiona. Wyobrazam sobie jakie ona musiala miec poczucie satysfakcji jak pod koniec jesieni komorka byla wypelniona przetworami na cala zime. 

poniedziałek, 8 listopada 2010

Teatr

W zeszlym semestrze Kenneth zapisal sie na kurs teatru i tak mu sie ten kurs podobal, ze w tym semestrze postanowil kontynuowac. Poza cwiczeniami aktorskimi studenci musza zobaczyc przynajmniej jedna sztuke i napisac recencje. Nie sposob zdecydowac sie na tylko jedna sztuke, bo  zycie teatralne w naszej okolicy jest bardzo ciekawe wiec bywamy w teatrze czesto dzieki czemu odkrywamy ciekawe inscenizacje, niektore z bardzo skromnym budzetem. Czesto wrecz mi sie wydaje, ze im mniej pieniedzy tym wiecej trzeba imaginacji i talentu, tym ciekawsze przedstawienie.
W zeszlym tygodniu bylismy na sztuce wystawianej na Uniwersytecie Stanforda, "No Child". Tytul sztuki bierze sie z programu Busha, tak naszego bylego prezydenta, No Child Left Behind (Ani jedno dziecko nie zostanie z tylu - oj, cos to nie jest najlepsze tlumaczenie). Program polegal na wprowadzeniu dodatkowych egzaminow i testow, ktore mialy niby wykazac jak dobrze szkoly ucza. Szkoly, ktorych wyniki testow nie byly zadawalajace tracily pieniazki. Program okazal sie byc niewypalem a poziom szkolnictwa w kraju wcale sie nie poprawil. 
Przedstawienie to byl teatr jednego aktora. No dobrze, aktorow bylo dwoje, ale jeden pelnil mala role narratora. Glowna aktorka z wielkim talentem odgrywala szereg postaci: nauczycielki, uczniow, dyrektorki i innych nauczycieli. Poza nia, na scenie byly dwa krzesla - tylko tyle, a my przez poltorej godziny siedzielismy zauroczeni. Bo w teatrze jak w szkolnictwie, nie pieniadze sie licza tylko talent i solidna praca.
No a najwiekszym dla nas scenicznym wydarzeniem byl calodzienny maraton teatralny. Wczoraj zobaczylismy produkcje brytyjskiej grupy teatralnej, "The Great Game: Afghanistan" (Wielka gra: Afganistan). Jest to trylogia w 12 odcieciach o historii i obecnej sytuacji w Afganistanie widzianej przez oczy politykow, zwyklych ludzi, zolniezy, Afganczykow i czlonkow organizacji humanitarnych. To byla dla nas znakomita lekcja o tym skomplikowanym kraju, ktorego historie znamy tylko od sowieckiej inwazji. Sztuka nie podsuwa odpowiedzi tylko zacheca do rozmowy a rozmowe mozna prowadzic tylko jak sie wie o czym sie mowi. My niestety malo co wiemy o tym kraju i jeszcze mniej go rozumiemy. Nie wydaje sie niestety by politycy, ktorzy probuja decydowac o jego losach wiedzieli i rozumieli wiele wiecej.



Spedzilismy wiec w Berkeley prawie 12 godzin. Milosiernie miedzy przedstawieniami byly przerwy wiec moglismy cos przekasic i wymienic sie uwagami o tym co widzielismy. Dyskusje prowadzilismy jeszcze w drodze do domu juz kolo polnocy, ale wydaje sie, ze tematu do dalszych rozmow bedziemy mieli jeszcze na szereg dni. 

Jesli ta sztuka trafi do Polski to bardzo, bardzo goraco ja polecam.