wtorek, 20 lipca 2010

Od oceanu w gory - przygotowania

Zanim Kenneth rozpocznie swoj letni oboz i zanim wroca jego koledzy z wakacji, planujemy wyprawe na szlak od oceanu do grani gor Santa Cruz. Po angielsku ten szlak nazywa sie Skyline to Sea, ale my bedziemy szli w druga strone, czyli pod gorke. Janek niestety nie bedzie mogl sie na trzy dni urwac z pracy szczegolnie, ze ledwo co wrocil z urolopu. Natomiast Kenneth ma jeszcze wakacje i lubi gory. Szlak jest bardzo popularny i miejsca na wyznaczonych kempingach sa bardzo limitowane. Udalo nam sie jednak jakos zalapac wiec za pare dni zakladamy plecaki i w droge. Planujemy zobaczyc po drodze kilka wodospadow, ktore nie leza na samym szlaku wiec zapewne przejdziemy okolo 50km.
To bedzie jedna z wielu dluzszych wypraw przygotowujaca nas na John Muir Trail (JMT), ktory ma ponad 300km i ktory ludzimy sie pokonac w przyszlym roku. 
Teraz w niejakiej panice, bo czasu mamy nieco malo, szykujemy sie do wyprawy. Wiekszosc jedzenia bedzie z torebki ale zabieramy tez ze soba domowe wyroby: suszone na sloncu mieso, suszone jablka i banany, ghee (maslo bez bialka, ktore sie trzyma w cieple przez szereg dni a moze nawet tygodni) i suszony gotowany groch. Ten groch to byl experyment. Ugtowany na packe groch wysuszylismy po czym rozdrobnilismy na drobna maczke. Po doddaniu goracej wody i przypraw jest znakomita grochowka. Kenus bardzo  grochowke lubi wiec bierzemy to ze soba. Chcielismy cos podobnego zrobic z soczewica ale po wysuszeniu nam nie smakowala. Szkoda bo oboje bardzo soczewice lubimy.
Pod siatkowym namiotem, bo muchy kochaja nasze marynowane miesko,  susza sie nasze przegryzki. Musimy ich bacznie pilnowac bo w tym roku pod tarasem mieszka u nas rodzina... liskow. Sa urocze ale bardzo rozrabiaja, szczegolnie te male. Przypuszczam, ze nie pogardzilyby naszymi wyrobami. Choc bardzo lubimy naszych nowych sasiadow, czekamy az podrosna im dzieciaki i wtedy bedziemy probowac zablokowac wejscie pod taras. Niby byl tam plotek ale jakos udalo im sie go pokonac. Na razie podziwiamy jak Sylwester, nasz kot, obwachuje sie z jednym z liskow przez szybe. Natomiast Sierra, ktora jest znacznie mniejsza od brata, skacze na okno i chce atakowac.

No, ale nie o lisach miala byc mowa.
Wlasciwie wiemy co spakowac. Ja tylko musze rozwiazac problem doladowywania mojego Garmina GPS. Bateria niby ma wystarczyc na 20 godzin ale mysle, ze my bedziemy w sumie isc dluzej niz to.
Ja planuje wedrowac w swoich nowych Vibram Five Fingers (VFF) Trek. Roznia sie one od moich ulubionych VFF KSO przede wszystkim karbowana podeszwa, ktora bedzie lepiej sie trzymala szlaku. Wierzch buta, jesli to tak mozna nazwac, jest z kangurzej skory, ale nie mam jeszcze na ten temat opinii. Czuje sie bardzo miekko (kto by pomyslal, ze kangury sa takie mieciutkie) i niby mozna prac, ale zastanawiam sie jak bardzo beda mi sie w nich grzaly stopy.
Kenus wyrosl ze swoich VFF a nowe jeszcze nie przyszly wiec bedzie szedl w normalnych gorskich butkach. 
Idealnie by bylo jakbysmy mogli ten szlak pokonac na bosaka, ale jak do tej pory, dopoki nam sie stopki nie zahartuja, udaje nam sie przejsc po kamienistych sciezkach ok 8km co jest i tak duzym osiagnieciem, bo jeszcze nie tak dawno przechodzilam zaledwie kilometr. Pisze, ze ja przechodzilam, bo Janek sie w takie rzeczy nie bawi, a Kenneth od poczatku mial jakos odporniejsze, moze nie zbytnio zdeformowane jeszcze butami, stopy.
Powinnam moze tylko dodac, ze znamy gdzies 1/3 tego szlaku z poprzednich wypraw z Jankiem. Przeszlismy te czesc dwa razy, raz pod gorke, raz w dol. No i ja raz zabralam kilka zaprzyjaznionych mamus by im pokazac to cudo. W tej czesci szlaku przy gorach Santa Cruz nie bylismy wiec  jak nie zabladzimy to bedzie to dobra przygoda.
Kusi mnie zabrac leciutki namiot (0.4kg), ktory nie ma tropika, ale ranna mgla znad oceanu moze powodowac kondensacje na naszych spiworach wiec chyba  pojdziemy z normalnym namiotem. Troche szkoda bo bedzie pelnia wiec byloby super spac w swietle ksiezyca.


niedziela, 18 lipca 2010

Boso po swiecie

bUfam, ze mama natura zrobila co mogla bysmy byli dobrze dostosowani do naszego swiata. To wlicza nasze stopy, ktore Leonardo da Vinci nazwal cudem inzynierskiego projektu. Co robia z naszymi stopami buty? No niby nasze stopy chronia tylko nie jest jasne przed czym, bo przez pare milionow lat dawalismy sobie doskonale rade be reebokow i nike. Na dodatek im bardziej 'chroniace' buty tym czestsze urazy, co widac szczegolnie u biegaczy. 
Ja od kilku lat staram sie biegac w jak najprostszych butach, co znaczy z cieniutka podeszwa i duza iloscia miejsca dla palcow. Od pewnego czasu eksperymentuje z bieganiem na boso. I dlaczego nie moge sie po prostu przestawic na bose bieganie? Buty, choc proste ograniczaja swobodne poruszanie sie stopy i wiele miesni i sciegien nie majac okazji pracowac, slabnie. Na dodatek podeszwa stopy robi sie bardzo delikatna. Jak zdjelam buty do biegania po raz pierwszy i przebieglam moze ok kilometra, czulam jakby otworzyl sie przede mna nowy swiat. Obudzily sie we mnie sensy, ktorych nie czulam od dziecinstwa. Z dugiej strony czulam, ze moje lydki pracuja znacznie ciezej a i drobne miesnie i sciegna w stopach tez zaczely sie gimnastykowac. Od tamtego czasu sporo czytalam na temat biegania na boso i znalazlam ciakawe badania z uniwersytetu Harwarda, ktore wykazuja, ze czlowiek w obuwiu stapa o wiele mocniej w butach niz na bosaka. Co wiecej, im gubsza i bardziej sprezysta podeszwa tym ciezszy krok. Nasze nogi i mozg oczekuja kontaktu z twarda ziemia i jak ten kontakt jest,natychmiast wlaczja resory. W grubych butach ten sygnal jest opozniony wiec 'amortyzacja' sie wlacza juz po tym jak stopa w bucie wyladowala na ziemi - nieco za pozno.
No to tyle filozofowania. Za kazdym razem jak jestem w naturze staram sie chodzic boso chocby troche a ostatnio kilka razy poszlismy na szlak bez butow. No dobrze, z butami w plecakach. 
Niektore szlaki, te lesne, sa luksusowe, ubita ziemia, miekkie igliwie, wygladzone kamienie. Po takich moge isc kilometrami. Inne so nieco mniej przyjazne, ostre kamienie i szorstkie trawy. A najbardziej irytujace sa listki niektorych odmian kalifornijskich debow. Maja one kolce i jak spadaja to przysiegam zwijaja sie kolcami do gory. Sa to drzewa wieczno-zielone co dla mnie teraz znaczy tylko tyle, ze gubia liscie caly czas. Kolce sa malutkie ale zlosliwe. Na ostatniej bosej wyprawie podsmiewalam sie, ze po kilku krokach mialam nowa podeszwe z debowych lisci. 
Kenneth jest zaintrygowany tym co robie i, nigdy przeze mnie nie namawiany, chetnie sciaga buty. Jego stopy, jeszcze szybciej niz moje, adoptuja sie do nowego stylu zycia. Ja po paru kilometrach na kamienistym szlaku czuje, ze pracowaly. To jest zupelnie jak po dobrej sesji w silowni. Czuje miesnie i sciegna, o ktorych nie wiedzialam nawet, ze istnialy. Ciesze sie, bo to znaczy, ze sie wzmacniaja. Kenusia stopy nie pracuja tak ciezko i wydaje sie, ze tylko jego podeszwa musi sie nieco uodpornic. Moja skora na stopach, wbrew oczekiwaniom, nie stala sie zrogowaciala, ale sie zrobila jak zamsz, miekka i gladka. Ha! Bede mogla wyrzucic pumeks. Moja skora robi sie tez mniej wrazliwa co znaczy, ze moge przejsc trudniejsze szlaki i wieksze odleglosci. Zauwazam tez jak inny mam krok od tego w butach, jest krotszy i miekszy. Nie wale nogami w ziemie. Na nierownosciach moje stopy zwijaja sie jakby chcialy owinac sie wokol tej nierownosci. Tak chodzili moi przodkowie. Tak chodza i biegaja ludzie w bardzo tradycyjnych (nie znosze slowa 'prymitywnych') spolecznosciach i nie cierpia na platfusa, stawy bioder im sie nie zuzywaja choc wielu dozywa dlugich lat. 
Nasze wygody kosztuja nas sporo a my czesto nawet nie widzimy, czym je oplacamy.
Moze nie wyrzuce moich butow do kosza ale na pewno wzmocnie swoje stopy nie mowiac juz o tym jaka przy tym bede miala zabawe. Na naszej ostatniej wyprawie rowerzysta, ktory mknal dosyc szybko w dol, krzyknal, ze chyba zgubilismy buty. Ja odkrzyknelam, ze wlasnie ich szukamy a jakby on je znalazl to czy moglby nam je podrzucic.