poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Z namiotem do raju

Kolejna wyprawa z namiotem byla po prostu magiczna. Nie mam co tego opisywac, zobaczcie na zjeciach. Ja dodam tylko kilka slow tu i tam.

To jest bardzo troche ponad godzinke jazdy od nas
Nie tak daleko od nas jest najwiekszy park stanowy w polnocnej Kalifornii. Nie tylko mozna tu sie zgubic na cale tygodnie ale i mozna sobie zdrowo potrenowac bo pagorki sa bardzo strome. 
Kenneth ma dodatkowe zajecia wiec mamy teraz mniej czasu na takie wyprawy, wciskamy je wiec gdzie i kiedy sie da. To jest wazna czesc naszego treningu i okazja by przetestowac nasz sprzet. Nasz stary sprzet jest ciagle dobry ale nie na taka wyprawe jak ta, ktora planujemy  w lecie, wiec musielismy zainwestowac w nowe, pojemniejsze plecaki i bardzo lekki namiot,  a niektore rzeczy zapewne wypozyczymy.


Kenneth przeszedl dlugi kawalek szlaku na bosaka bo tak lubi i nie chcialo mu sie zdejmowac i zakladac butow za kazdym razem jak musielismy przjesc przez strumien. Pozniej po prostu przechodzilismy strumienie w butach, bo nasze butki sa bardzo lekkie i szybko schna.


To jest jedno z naszych ulubionych miejsc. Nawet jak w lecie w strumieniach wyschnie woda, tu zawsze jest mokro i zielono. Idealne miejsce na mala kapiel w upalne letnie dni. 


Moj kolejny nowy plecak sprawdzil sie na medal. "Stary" nowy plecak bedzie wracal do sklepu. Ten jest znacznie lzejszy, wygodniejszy i tanszy. 


Kolejne 'ulubione' miejsce. Znamy je z poprzednich wizyt i aktualnie zmienilismy nasz oryginalny plan tylko dlatego by polazic po tych skalkach i porzadnie zmoczyc nogi. Kenneth jak koza skacze nawet z plecakiem. Ja sie ciesze, ze daje rade sie tu jakos wgramolic.


Za pare tygodni tu nie bedzie wcale wody a jakos zaby i roppuchy daja sobie z tym rade. Moze zakopuja swoje jajka? Wiemy, ze tak przezywaja w Dolinie Smierci.


A czasami szlak wcinalo pod rozlanym strumieniem. 


Tak, to jest grzechotnik.  Nie jest az tak smiertelny jak to pokazuja na filmach. Ofiara ma kilka godzin by dostac pomoc. Kenneth malo co na niego nie nadepnal. Waz nawet nie zagrzechotal. Mysle, ze za bardzo go rozleniwilo popoludniowe slonce. 



A to jest kolejny grzechotnik, ktory przyszedl mnie odwiedzic jak sobie siedzialam na kamieniu i podziwialam okolice. Tego na zdjeciu nie widac, ale to jest jeszcze dziecko. Kenneth twierdzi, ze czytal, ze te male sa bardziej zjadliwe. Widzicie, ze on cos trawi? Bedzie najedzony na tydzien lub wiecej.


Jak sie pojdzie dostatecznie daleko wolno w tym parku rozbijac namiot gdzie sie chce. To miejsce wydawalo nam sie dostatecznie piekne. 


Wydawalo sie, ze bylismy tam pierwszymi ludzmi od tygodni bo nie bylo zadnych sladow, tylko nasze. Po tak pieknej trawie az szkoda bylo chodzic ale na bosaka to bylo znakomite uczucie.


Kenneth wyciagnal mnie na zwiedzanie okolicy. Jak sie domyslacie ja takich skokow nie wykonywalam a moj nastolatek nie rozumial dlaczego nie. 


Wieczor mielismy bardzo spokojny. Zaby rechotaly na calego i zagluszaly nawet szum strumienia. 

Natomiast rano mielismy piekny pokaz jak slonce wypala mgle, ktora naszla od oceanu, jak to czesto u nas na wiosne i w lecie bywa. Szkoda, ze nie moge tu dodac dzwiekow wyjacych kojotow i budzacych sie ptakow. To naprawde byl raj.






Jak juz sie w koncu zebralismy slonce bylo mocne i temperatury poszly w gore. Tym razem wybralismy sie na szlaki, ktore byly bardziej meczace. Te, ktore ida drogami, ktore ulatwiaja strazakom dojechanie do pozarow (a te bywaja czesto), sa zaskakujaco strome (to zdjecie tego dobrze nie oddaje) i maja bardzo malo cienia. Tego dnia mialam calkiem niezla forme bo nawet Kenneth pytal mnie kilka razy dlaczego sie tak spiesze. 


A to jest bardzo typowy widoczek z naszych okolic. Jest tu duzo debow, niektore wiecznie zielone. W tym parku praktycznie na kazdym debie rosna jemioly.


Nie bardzo chcialo sie wracac do domu ale po takiej wycieczce buzki nam sie beda smialy przez reszte tygodnia.