sobota, 28 sierpnia 2010

Koniec lata

Staramy sie jak mozemy wykorzystac ostatnie dni lata. Kenneth zaczyna wkrotce zajecia, a ja tez bede nieco "uwiazana" wiec poki co cieszymy sie wolnoscia.
W wielkim skrocie nasze ostatnie dni wygladaly tak:

Wtorek - wieczorem, mini-konferencja z mamami samoukow
Sroda - jedmy do Santa Cruz do teatru; nocujemy w okolicy bo w...
Czwartek - wycieczka z plecakami 
Piatek - powrot wieczorem, paniczne rozpakowywanie i pakowanie na sobote
Sobota - rano Dungeons and Dragons; po poludniu dojazd na wieczorna wycieczke kajakowa
Niedziela - w poludnie znowu do Santa Cruz na kolejne przedstawienie

O konferencji nie bede zbytnio pisala, bo o tym co robimy bedzie zapewne sporo w kolejnych postach.

Sroda

Do Santa Cruz jedzie sie od nas okolo godziny, w godzinach szczytu, dwie. Wolimy tam spedzic czas niz stac w korkach. U nas temperatury skoczyly do 38C wiec jestesmy ubrani w absolutne minimum. Na wszelki wypadek biore kocyki bo przedstawienie jest wieczorem pod golym niebem i a nuz sie ochlodzi. Dojezdzamy to Santa Cruz a tam jest... 14C. Tak to w Kalifonii bywa. Kocyki bardzo sie przydaja.
Przedstawienie to Shakespeare, Otello przeniesiony w nieco nowoczesniejsze czasy. Ale to nie zmienia faktu, ze wszystkie glowne postacie gina i ostaje sie tylko rezyser. A tak serio to sztuka jest swietnie przygotowana i nawet nadbrzezna mgla pojawiala sie w odpowiednich momentach. U nas w lecie zawsze sa wedrojace mgly wiec az sie prosi by je wykorzystac do celow teatralnych. Nie bede opisywala sztuki no bo kazdy wie o co chodzi. Ale jak to z dobrymi sztukami bywa, mamy o czym dyskutowac i dobrze bo do motelu daleko. Chcemy podjechac blizej naszego piatkowego szlaku a tu juz prawie polnoc.

Czwartek - Piatek
Czy ja choc raz moglabym pospac chocby do osmej rano? Juz o piatej jestem na nogach, a ze nie chce Kenusia tak wczesnie budzic wlaczam telewizor (no bo jak glupia nie wzielam ze soba ksiazki). Od ponad roku nie ogladalam telewizji i teraz jak wlaczylam to mnie irytuje. Alez to jest bezmyslna rozrywka! Aktualnie nawet i nie taka  znowu rozrywka. Jak my to moglismy ogladac?
W koncu Kenneth budzi sie i jedziemy godzinke do Big Sur gdzie strome gory dramatycznie schodza do oceanu. Ale nasz cel to nie ocean a szlak w glab ladu do goracych zrodel. 
Ja tych szlakow w ogole nie znam i zapominam jak mlode to sa gory. Mlode znaczy strome. Bardzo strome. Na dodatek wyruszamy na szlak dopiero o 10:30 a dzien jest bardzo sloneczny i bardzo cieply. Przez 16 kilometrow szlak pnie sie bezlitosnie w gore ale za to widoki sa znakomite.
W koncu docieramy do celu, rozbijamy namiot i po kilkuset metrach 'turystyki potokowej' udaje nam sie znalezc, czy raczej wyniuchac pachnace wonna siara zrodla. Moczymy sie wiec z rozkosza sie jak w wannie (temp kapieli 38C) po czym wskakujemy go gorskiego strumyka. Dobre na krazenie. 
Droga powrotna w piatek nie jest az tak z gorki jak nam sie wydawalo w czwartek ale mimo ciezkich plecakow tempo mamy na prawde zankomite. Zaliczamy w sumie 32 kilometry. Nie tak zle.





  

Elewacja na szlaku w jedna strone

Sobota
Nawet nie jestesmy tacy polamani i dobrze bo nie koniec ekspolracji i o ile w czwartek i piatek trenowalimy dolna czesc ciala to w dzisiaj pora byla na czesc gorna.
Rano Dungeons and Dragons. Russell, ktory to prowadzi wymysla niesamowite scenariusze a chlopaki glowia sie jak go zagiac. Ja troche to obserwuje a pozniej korzystam z "wolnego" czasu i zalatwiam kilka zaleglych spraw. Wolalabym zostac i pogadac z Carrie ale nie moge sobie na to pozwolic. Ganiam wiec by sie wyrobic przed koncem zajec i nagle dostaje telefon. Lori z punktu, ktory organizuje wyprawy kajakowe dzwoni, ze z powodu duzych wiatrow i sporej fali musi odwolac nasza wyprawe, ale proponuje bysmy przyjechali we wtorek. Ulga! Nie musze sie spieszyc, Kenneth bedzie mial czas na skupieniu sie nad praca domowa z francuskiego a ja sie wreszcie odespie.

Ciag Dalszy Nastapi...




wtorek, 24 sierpnia 2010

Plotki o znajomych

Czasem moi znajomi w Stanach pytaja o rodzine czy znajomych w Polsce. Opowiadam im  co moge, wiec oni jakby Was znali. Jesli wspominam, ze rozmawialam z Wujkiem, to doskonale wiedza, o ktorego Wujka chodzi. Nie mialam jednak okazji opowiedziec Wam o tym jak serdeczni sa ludzie, z ktorymi tu sie przyjaznimy.  Musze wiec to nadrobic.
Zaczne chyba od Carrie. Ona urodzila sie w USA ale jej rodzice, Zydzi, urodzili sie na Wegrzech. Przyjechali tu jako dzieci jak sie zaczelo robic w Europie goraco przed II Wojna Swiatowa. Jest to nieprawdopodobnie aktywna osoba, ktorej nic nie jest w stanie powstrzymac. Od bardzo wczesnego dziecinstwa ma duze klopoty ze sluchem ale znakomicie sobie radzi z pomoca aparatu sluchowego i czytajac usta. Jak sie dowiedziala o moim raku jej pierwsze pytanie bylo czy bedziemy potrzebowali jej pomocy czy w przygotowaniu obiadow, czy podwozeniu Kenusia na zajecia, czy w robieniu zakupow. Jakbyscie widzieli jej rozklad dnia to by Wam wlosy deba stanely. A mimo to jestem pewna, ze znalazlaby dla nas czas i sile, bo juz kilka razy pomagala kiedy bylo trudno. Nigdy niczego nie oczekuje w zamian ale umie z wdziecznoscia zaakceptowac pomoc gdy sie ja oferuje. Jej maz, Richard, tez zlote serce gotow jest podwozic Kenusia jakby Janek nie mogl. Richard pracuje dlugie godziny ale gotow jest sie poswiecic jak jest potrzeba.
Albo Shirley. Ona niestety mieszka teraz w San Diego, kilkaset kilometrow od nas. Jesli jest ktos, kto na prawde wyslucha i zrozumie to ona. Jak musialam byc w Polsce i nie moglam miec ze soba Kena, ona bez proszenia brala go na wiele godzin do siebie do domu po czym zapraszala Janka na obiady jak przyjezdzal go odbierac. Teraz, choc nie mieszka juz blisko, jest aktualnie gotowa przyjechac, zatrzymac sie na pare dni u nas i nam gotowac i sprzatac. Shirley kocha gotowac i gotuje swietnie wiec kusi by skorzystac z oferty, choroba czy nie. 
Rachel jest z Kanady ale wyraznie tam tez rosna zlote serca bo mam w niej wielkie oparcie. Jej warunki mieszkaniowe sa bardzo skromne - cala rodzina mieszka w wozie kampingowym - ale oferuje nam, ze w kazdej chwili mozemy jej podrzucic Kenusia jakbysmy potrzebowali troche ciszy i spokoju.
Marina urodzila sie w Honk Kongu. To jest bardzo ciepla i wrazliwa osoba, otwarta i bez sladu falszu. W tym roku, z powodow finansowych musi wyslac swoich chlopakow do szkoly. Do tej pory uczyla ich poza domem. Sama szuka intensywnie pracy a mimo to bez zastanowienia oferuje nam pomoc, jaka tylko bedziemy potrzebowali.
Gwen jest dla mnie wielka podpora psychiczna. Jej siostra, ktora ona bardzo kocha, walczy z rakiem na wielu narzadach i zdaje sie, ze przegrywa. Porusza mnie, ze Gwen znajduje w sobie jeszcze energie by i mnie mnie podbudowywac, podsuwac wazne informacje o leczeniu i zapobieganiu przerzutom.
To sa te najblizsze osoby, o ktorych chcialam napisac. A przeciez jak sie wiadomosc o moim raku rozeszla nie bylo chyba ani jednej osoby, ktora poznalam chocby w przelocie, ktora by nie skontaktowala sie ze slowami otuchy i oferta pomocy.
Chcialam wiec Wam o tych dobrych duszach napisac. Czesto zdarza sie, ze narzekamy na ludzi ale wydaje mi sie, ze to nie jest zupelnie sluszne. Owszem, sa egoistyczne jednostki, ktore mysla i mowia tylko o sobie, ale o nich nie warto nawet wspominac, natomiast wiekszosc ludzi ma dobre odruchy i robi duzo dobra dla innych. O tych wlasnie trzeba mowic jak najwiecej.
Od lewej: Marina, Carmen, Gwen, Carrie i ja. Brakuje tu Shirley i Rachel.

Powinnam moze i wspomniec o 'virtualnych' znajomych, tych, ktorych spotkalam tylko przez internet. Jest to niesamowity swiat, w ktorym mozna doznac otuchy i wsparcia bez poznania osoby. Pisze o kobietach z forum o raku piersi. Znakomita wiekszosc z nich ma o wiele wieksze klopoty niz ja a mimo to znajduja w sobie sily by sie podzielic swoimi doswiadczeniami czy udzielic porady. To dzieki nim wiedzialam o co pytac lekarza (mialam dluga liste pytan i czulam sie milo podlechtana, jak powiedzial, ze lubi tak dobrze przygotowane pacjentki) i jakie rodzaje leczenia rozwazac. I choc tych kobiet niby nie poznalam osobiscie, czuje, ze sa mi bardzo bliskie. Moze kiedys bede czula, ze wiem dostatecznie duzo by moc ten dar wiedzy tez komus przekazac i w ten sposob odwdzieczyc sie za to co od tych wpanialych kobiet dostalam.

A co do oferowanej pomocy to najprawdopodobnie nie bedziemy musieli teraz z niej korzystac. Kenneth ma wiekszosc zajec w collegu, do ktorego od biedy dojedzie na rowerze a na te dalsze Janek go podrzuci. Ja zreszta powinnam byc na chodzie bardzo szybko. Nie jest juz malym chlopcem, ktorego trzeba zabawiac. Wlasciwie, to nigdy go nie trzeba bylo zabawiac. 
Obiady jakbym ja nie mogla sama gotowac  beda robili Kenneth z Jankiem do spolki, a wiekszosc zakupow mozna przeciez zrobic na zapas. Damy sobie jakos rade, w koncu nie to, ze ucinaja mi rece i nogi, tylko kawalek cyca. :)