Wybralismy sie do San Francisco na bardzo ciekawy wyklad z dyskusja o tym jak produkcja miesa w dzisiejszych czasach zanieczyszcza srodowisko. Nie byla to propaganda vegetarianow, ale rzetelna informacja o tym, ktore miesa sa najzdrowsze dla srodowiska (wolowe jak sie latwo domyslec jest najgorsze). Niektorzy z Was ciagle pamietaja, jak wzbogacano ziemie naturalnymi nawozami z obory. W dzisiejszych czasach te same odchody sa trucizna i jak sie wyleja przez jakis nieszczesliwy wypadek na pola uprawne zatruwaja wszystko co tam rosnie i nas tez. Kilka lat temu w Stanach byly powazne zatrucia szpinakiem. Powod? Po duzych deszczach odchody krowie rozlaly sie po okolicznych polach ze szpinakiem. Ale to nie tylko to. Wychow krow to caly przemysl nastawiony na to by krowy rosly szybciej. Karmi sie je wiec kukurydza, resztkami innych krow i... rybami! Kto by pomyslal, ze rybacy maja taki idzial w produkcji wolowiny. No a przeciez trzeba dodac przemysl farmaceutyczny bo w zindustrializowanej produkcji miesa nie obedzie sie bez antybiotykow, transportowy (ktos te ryby musi dowiezc), itd, itd. Z kurczakami nie jest duzo lepiej.
Jedyna szansa na poprawe to jak my, klienci zaczniemy sie domagac i kupowac miesa hodowane tak jak je hodowano od dziada pradziada. Nie tylko pomozemy tak naszemu srodowisku ale i nasz organizm bedzie nam dziekowal za zdrowsze jedzenie.
Znowu wyskoczylismy w namioty. Mimo deszczowej prognozy spakowalismy nasze plecaki i dumni ze swojej odwagi w obliczu deszczu ruszylismy w droge. Mielismy nowy namiot do przetestowania bo ten, ktory kupilismy poprzednio nie przetrwal zbyt dlugo. Na szczescie sklep, w ktorym kupujemy nasz sprzet przyjmuje zwroty chocby uzywane.
Ozekujac tlumow (to jest popularne miejsce) zrobilismy rezerwacje z wyprzedzeniem w Big Basin Redwoods State Park, ktory jest pieknym lasem gdzie drzewa Douglasa scigaja sie z redwoods o pierwszenstwo do nieba. Jedzie sie tam od nas tylko godzinke i kwadrans.
W skrocie wycieczka wygladala tak:
- normalni ludzie nie jada do parku jak ma padac tylko gapia sie w telewizor wiec caly las i szlaki nalezaly do nas
- mila pani od oplat za pozwolenie na rozbijanie namiotu w "dzikiej" naturze zapewnia nas, ze w okolicy wyznaczonego na camping miejsca jest strumien co potwierdzila nasza mapa
- ja kicham i smarkam bo przyczepil sie jakis wirus ale wole byc w lesie niz siedziec w domu
- nasza mapa musi co by miala pomylki bo szlak byl o wiele stromszy niz nam sie wydawalo. No bo nie to, ze jestesmy fafuly i nie portrafimy czytac map, prawda?
- szlak, ktory zaczyna sie plasko nie zawsze pozostaje plaski
- zawalone pluca nie kochaja stromych szlakow
- strumyki czasami wysychaja o czym mapa i mila pani w okienku nie zawsze wiedza
- bieganie 5km do najblizszej wody nie jest rozsadnym rozwiazaniem wiec nam jako rozsadnym ludziom nawet nam to do glow nie przyszlo
- 4l wody to nie jest dosc na trzy gorace posilki i herbate
- rozbijanie namiotu zanim sie sprawdzi ile ma sie wody jest bez sensu; zawsze tlumacze Kenusiowi, ze w jak na dziko to woda wpierw, schronisko pozniej, jedzenie na koncu; moze kiedys sama sie tego naucze; Janek chyba to wie ale trzyma to w glebokiej w tajemnicy
- nasz nowy namiot wyglada ladnie i jest calkiem lekki ale czy dobrze chroni od deszczu do tej pory nie jest pewne
- brak perspetktyw na cieply posilek w zimna deszczowa pogode nie zacheca do nocowania w lesie
- szlak w dol po mokrych lisciach jest dosyc sliski
- nasze kurtki przeciwdeszczowe nie ochronia tez plecakow; mokre plecaki sa ciezkie
- nastolatki wola przetrzymac deszcz bez kurtek
- szlak na bosaka nawet w deszcz to kupa zabawy
- nawet nie zupelnie udana wycieczka w zimny deszczowy dzien jest lepsza przygoda niz siedzenie w domu
- z perspektywy cieplego mieszkania wyglada na to, ze mamy bzika bo juz planujemy gdzie by sie tu wybrac na deszczowe namiotowanie bo choc teraz leje i wieje to po prostu rozstawienie namiotu na trawniku za domem by go przetestowac nie wydaje nam sie dostatecznie dobrym pomyslem (no bo komu by sie chcialo w taka pogode wychodzic z domu)