poniedziałek, 20 września 2010

Ostatnia letnia wloczega

Kenneth ma "dziure" miedzy zajeciami. Janek znowu w rozjazdach. Tym razem Boston wiec niby blizej. Ja sie czuje calkiem dobrze. - Pora wiec na wyprawe. No niby mam sie nieco jeszcze oszczedzac ale dla mnie nie ma lepszego lekarstwa niz Natura(1) wiec jedziemy w gory. Nie planujemy dlugich szlakow bym sie nie przemeczyla bo jestem leniwa, natomiast chcemy sprawdzic jak nam wyszly domowe suszone dania, jak dobrze jestesmy wyposazeni na mrozne noce no i upewnic sie, ze nasz nowy sprzet dobrze sie sprawuje.
Indyk w sosie kurkumowym
Spakowane posilki i suszone miesa
Jak jezdzilismy w namioty z Jankiem jeszcze w Polsce, dzwigalismy  ciezkie plecaki wyladowane po brzegi konserwami. Wiecej jedzenia niz na dwa, no moze trzy dni nie dalo sie uniesc. Jesli bedziemy robic JMT w przyszlym roku musimy dac rade niesc posilki przynajmniej na tydzien. Tak mniej wiecej sa rozstawione punkty, do ktorych mozna wyslac paczki z zaopatrzeniem. Sa oczywiscie super-ludzie, ktorzy niosa zapasy na cala wyprawe, ale nam do takiej kondycji duzo brakuje i jestesmy zbyt leniwi by az tyle trenowac. W sklepach jest mnostwo gotowych, wysuszonych dan, ktore moczy sie w goracej wodzie przez 10-15min i voila! Nawet sa zaskakujaco smaczne, ale niestety maja sporo roznych konserwantow, ktorych ja teraz bede unikac jak ognia. No wiec suszymy wlasne posilki i musze przyznac, ze sa naprawde dobre, a przygotowanie ich jest zaskakujaco latwe. Gotujemy rozne dania po czym suszymy je na wior na sloncu lub w suszarce. Tajemnica polega na tym by wszystko bylo bardzo drobno pokrojone bo inaczej po dodaniu wody nie nasiaknie dostatecznie dobrze i trzeba by bylo znowu gotowac lub moczyc bardzo dlugo co by zuzywalo cenne paliwo Tak wysuszone dania mozna trzymac calymi miesiacami, a niektorzy twierdza, ze nawet latami.
To jest jakies 360km od nas, czyli ze cztery godziny jazdy
No wiec zaopatrzeni w zdrowe i lekkie kalorie wyruszamy w okolice jeziora Tahoe do Desolation Wilderness co sie luzno tlumaczy na dzikie pustkowie, odludzie albo raczej oldudna dzicz. Zalatwilam pozwolenie na wejscie na ten obszar i na rozbicie namiotow. Oni bardzo pilnuja by ten dziewiczy teren zbytnio nie zadeptano.
Wycieczka odbywa sie pod pewnymi warunkami:
  • Kenneth bedzie studiowal w samochodzie
  • Musimy sie wyrobic na zajecia w Santa Clara University
  • Ja nie bede zbytnio szalala i tym razem bede szla p  o  w  o  l  i
 Szlak jest srednio na wysokosci 2400m wiec znowu czeka nas niedotlenienie, przynajmniej przez pierwszy dzien. 

O 4-tej rano jestesmy juz w samochodzie a o 8-ej, po sniadaniu,  ktore jemy na parkingu, ruszamy w droge. Slonce ledwo co wyszlo ponad gran wiec jest jeszcze bardzo zimno. Czeka nas ok 11km niezbyt stromego podejscia do jeziora Aloha, gdzie zatrzymamy sie na jedna noc po czy zapewne przeniesiemy sie gdzie indziej. 

Szlak, ktorym idziemy to malenka czesc Pacific Crest Trail, szlaku, ktory idzie od granicy kanadyjskiej po meksykanska. Jest to ponad 4,200km, ktore corocznie wiele osob pokonuje w okolo 6 miesiecy. Pozazdroscic mozna. No wiec nasze kilkanascie kilometrow przy tym wyglada jakby nieco mniej imponujaco.


Juz z parkingu widoki zapieraja dech. Szlak prowadzi wzdluz dwoch jezior, Dolnego Echa i Gornego Echa. Woda w jeziorach zmienia kolor z pieknej zieleni przy brzegu do glebokiego granatu na srodku. Oczu nie mozemy oderwac a przeciez musimy uwazac bo szlak jest kamienisty a plecaki ciezkie



 Ja czuje sie calkiem dobrze ale idziemy tez niezbyt szybko - nie bedziemy bic tym razem rekordow. Robimy mnostwo zdjec bo widoki zmieniaja sie co chwila.


No i o ile u nas tylko co niektore drzewa nabieraja rumiencow, w gorach jest juz jesien w pelnym rozkwicie. Kenneth jest bardzo cierpliwy, znosi dzielnie moje 'ochy' i 'achy' i przytakuje, ze rzeczywiscie jest pieknie. 


W koncu dochodzimy do jeziora Aloha. Mamy pozwolenie by tu gdzies rozbic namiot na pierwsza noc po czym mozemy sie przeniesc gdzie tylko chcemy. 
Poziom wody w jeziorze jest bardzo niski choc jak slonce oswietli zbocza gor to widac jak woda ciagle jeszcze splywa z resztek topniejacego sniegu, ktory sie jakos uchowal przez lato. Nie jest jej dostatecznie duzo by wypelnic to jezioro. Mamy wiec kupe radochy by wyszukiwac przejscia na druga strone jeziora. Kenus skacze z glazu na glaz jak koza, no a ja z nieco mniejsza gracja podazam za nim dzielnie. 


Roslinnosc jest niesamowita, niektore drzewka bardziej przypominaja kreacje bonsai, a inne 


 rosna z duma wysoko w gore nie marnujac sil na wyrastanie zbyt wielu galezi, ktore zimowe sniegi moglyby polamac.


O ile ja trzymam sie bardzo dobrze, o tyle nasz sprzet postanowil przetestowac nasza cierpliwosc. Wpierw nasza 'kuchenka' zalala sie woda. No dobrze, przyznam sie, ze to ja na niechcacy wylalam wode na palnik. Suszenie tego zajelo duzo czasu i paliwa. Pozniej tropik naszego nowego namiotu dorobil sie dziur. Bardzo bylismy dumni z tego nabytku bo namiot jest bardzo leciutki i dosyc obszerny. Domyslamy sie, ze nocne wiatry, ktore byly dosyc huraganowe mogly z szyszek zrobic pociski - inne teorie nie przychodza nam do glowy. Namiot oczywiscie wraca do sklepu. Pozniej puscil szew mojego spiwora co wyjasnilo skad sie nagle wzielo tyle pierza w namiocie. No i na dodatek nasze urzadzenie, ktore nadfioletem sterylizuje wode odmowilo wspolpracy.
 

Po drugiej nocy pogoda zaczela sie pogarszac i wiatr, ktory przez noc sie tylko wzrosl nagnal czarne chmury, ktore od samego rana grozily deszczem co nie byloby wielkim problemem gdyby nie ten dziurawy tropik. 


 Postanawiamy wiec, by zwinac manele nie w poniedzialek switem a w niedziele. Tracimy wiec tak naprawde tylko noc ale to wydaje sie jedynym sensownym rozwiazaniem. Nawet nie jestem zbytnio rozczarowana. W koncu zobaczylismy nowy dla nas i jak przepiekny kawalek Kalifornii i juz rozwazamy kiedy moglibysmy tu przyciagnac Janka. Jestem bardzo zadowolona ze swojej kondycji a Matka Natura jak zwykle pomogla zapomniec o problemach i wzmocnila nas na kolejne wysilki.


Kenneth przyznaje z ulga, ze moze to i dobrze, ze wracamy wczesniej bo on ma tone pracy i boi sie, ze moze sie nie wyrobic. Az mi sie nie chce wierzyc, ze to moj syn tak mowi. Na prawde? On sie martwi praca szkolna?
W drodze powrotnej powialo troche sniegiem. To jest zdecydowanie koniec lata w gorach. 

______________

(1) W Japonii sa programy lecznicze pokrywane przez ichnie ubezpieczenia zwane kapiela lesna. Polegaja one na tym, ze pacjentow zabieraja regularnie na kilka godzin do lasu. Dziala to troche jak terapia aromatyczna ale jeszcze intensywniej bo las nie tylko ma bogatsza game zapachow ale na dodatek ma dzialanie relaksujace a ruch jak wszyscy wiedza to zdrowie. Naukowcy ciagle jeszcze nie rozumieja dokladnie jak takie terapie dzialaja, ale wyniki sa bardzo zachecajace; chorzy poddajacy sie kapielom lesnym zdrowieja znacznie szybciej. No to mi tez to pomoze, prawda?