wtorek, 22 czerwca 2010

Glacier Point

Za trzy dni lecimy do Paryza. Kenneth nie ma pojecia gdzie spedzi swoje 15 urodziny. Niby mamy duzo pakowania ale gory nas wolaja wiec wsiadamy o 4:30 rano w samochod i pedzimy do Yosemite. W tym roku nie jest latwo wybrac szlak o tej porze roku bo zima byla dluga i sniezna wiec wiele szlakow jest ciagle pokryta sniegiem albo strumyki sa rozlane i glebokie. Ludzie opowiadaja o przejsciach glebokich po pachy. Odpada wiec Clouds Rest i North Dome. Decydujemy sie na Glacier Point, na ktorym bylismy ale, wstyd, bo tylko samochodem. Szlak nie jest bardzo dlugi, w sumie kolo 16km, ale jest stromy. Chcemy zaczac rano by jeszcze miec czas na zjedzenie czegos w dolinie zanim pojedziemy do domu.
Rano ruch w kierunku Yosemite jest znikomy, natomiast w strone San Francisco juz sie robi korek. Natomiast slonce swieci prosto w nos i ledwo co widac droge.
W parku jestesmy wczesnie, dzwonimy do Janka, zakladamy buty, zarzucamy plecaki na plecy i w droge. 
Szlak jest bardzo luksusowy, szeroki, ze stopienkami, ale stromy. Poniewaz mam klopoty ze sciegnem Achillesa, ktore naciagnelam sobie przez wlasna glupote, mowie Kenusiowi, ze bedziemy isc powoli. On sie tylko usmiecha bo po drodze mijamy roznych ludzi i tylko jeden mlody czlowiek, ktory aktualnie biegnie caly ten szlak (oh, jak ja mu zazdroszcze kondycji) mija nas jakby nigdy nic. Kenneth twierdzi, ze za kazdym razem jak powiem, ze bedzie powoli to pedze bez opamietania Ludzi jest bardzo malo bo to jeszcze wczesnie i wiekszosc ludzi dojezdza na szczyt i schodzi na dol zaoszczedzajac sobie duzo wysilku.
Szlak sie wije ostro a my liczymy kazdy zakret, tak jak to robilismy na gorze Whitney, gdzie bylo ich wg naszego rachunku 111; do kazdego numeru dodajemy komentarz, a, ze to liczba pierwsza, a to, ze jest to liczba miesiecy w roku, albo, ze nie mamy zielonego pojecia co madrego powiedziec. To niby ma zabijac czas ale tak na prawde to nie potrzeba pomocy bo widoki sa tak niesamowite, ze dech zapiera. Prawie caly czas widzimy wodospady Yosemite tyle, ze z roznych wysokosci. Gdzies w okolicach numeru 48 tracimy rachube. To zapewne przez te zdjecia, ktorych nie mozemy przestac robic. 
Blizej szczytu zaczynamy spotykac grupki schodzace w strone doliny. Z wiekszoscia ludzi wymieniamy sie uwagami o szlaku, widokach czy pogodzie. 
Szczyt jest pelen turystow. Wycieczki autokarowe wyrzucaja z siebie tlumy ludzi glodnych widokow. A i jest co podziwiac. Jest to jeden z lepszych punktow widokowych, do ktorych mozna dojechac samochodem. Widac wodospady Vernal i Nevada, widac naszego starego przyjaciela Half Dome, na ktorego wlazilismy szereg razy, widac wysokie pasmo Sierry grubo jeszcze pokryte sniegiem. Mimo tego piekna nie znosimy dobrze tych tlumow i decydujemy sie na szybki odwrot. 
W drodze w dol doganiamy ludzi, z ktorymi gadalismy jak szlismy pod gore. Wszyscy sie dziwia, ze doszlismy na szczyt i juz wracamy. Niby, ze jestesmy tacy szybcy. Z nieco falszywa skromnoscia mowimy, ze to nic bo my widzielismy czlowieka, ktory wbiegl na te gore.*** Ale czujemy sie milo podlechtani i aktualnie przyspieszamy, by sie jeszcze wiecej popisac, co idac w dol nie jest znowu takim wielkim wyczynem. Spotykamy tez ludzi idacych w gore. Zal nam ich bo teraz nie ma juz prawie wcale cienia a dzien jest goracy. My wchodzilismy luksusowo w chlodku. Przykro mi patrzec na grupe mlodych ludzi po 18-20 lat, ktorzy ledwo co zipia, ale mowie sobie, ze przynajmniej nie siedza w domach na czterech literach.
Po zejsciu do doliny dzwonie do Janka. On pyta podniecony czy juz jestesmy na szczycie. Moze rzeczywiscie szybko nam to poszlo.
Moje sciegno Achillesa jakos sie nie buntowalo zbytnio, z czego jestem bardzo zadowolona. 
Kenus proponuje moczenie nog w strumieniu co wydaje mi sie to swietnym pomyslem dopoki woda nie dotyka moich stop. Nie jestem w stanie wytrzymac minuty by mu dac czas zrobic zdjecie. Czekam na brzegu az sie ustawi z aparatem, wbiegam do wody i blagam go by SZYBKO naciskal spust po czym pedem uciekam na suchy i sloneczny brzeg.
Jemy cos szybkiego skoro restauracja, ktora lubie, nie jest otwarta w ciagu dnia, a czekac do wieczora to my nie bedziemy.  W krotce ruszamy w droge powrotna. W domu jestesmy na 5 minut przed powrotem Janka z pracy.


***Nalezy sie notka, ze nie pierwszy raz widze ludzi wbiegajacych na wysokie gory. Najwieksze wrazenie zrobil na mnie pan, zdrowo po 60-ce, ktory biegl na Half Dome. Domyslam sie, ze nie biegl przy kablach chocby dlatego, ze sa na nich korki. (To bylo zanim wprowadzono ograniczenia na ilosc wspinajacych sie).