niedziela, 23 stycznia 2011

Biale Szlenstwo

Jestesmy z Kenusiem w Tahoe na nartach. Janek jakos sie nie moze zebrac by sie nauczyc jezdzic na nartach wiec jestesmy sami.
Jezioro Tahoe otoczone jest pieknymi gorami, ktore w zimie pokrywaja sie puszystym sniegiem. Klimat tu jest lagodny, rozgrzane letnim sloncem jezioro zapewnia przyjemne temperatury i spore opady sniegu w zimie. Slonca jest duzo. Ja niezbyt pewna jak bedzie zimno pierwszego dnia, szcegolnie, ze bedziemy jezdzic bardzo wysoko w gorach, ubieram sie za cieplo i powaznie sie przegrzewam co w polaczenu z duza wysokoscia powoduje, ze czuje sie raczej slabo. To mija po jakims czasie, ale mam nauczke na przyszlosc. 

Stokow wokolo jeziora jest do wyboru, do koloru na dodatek bilety sezonowe w tym roku obejmuja szereg resortow narciarskich wiec dla narciarzy to jest raj. W weekendy tysiace zjezdzaja sie z roznych zakatkow Kalifornii. Na dodatek jest mnostwo obcokrajowcow. Slawa tego rejonu kusi ludzi z calego swiata, a ze praktycznie wszyscy mowia po angielsku mozna sobie pogadac o tym kto co i jak. Jedna z ciekawszych to kobieta, ktora jest instruktorka z... Australii. Jak uczylismy sie jezdzic tez mielismy instruktora z Australii wiec nas nie dziwi, ze oni tez tam jezdza na nartach. Wola jednak tutaj. Zagadujemy ja o powodzie bo ona jest z Brisbane. Na szczescie jej rodzinie i znajomym nic sie nie stalo.

Do tej pory jezdzilismy do Northstar, ktory jest na polnocno-zachodnim wybrzezu jeziora. W tym roku po raz pierwszy wybralismy sie do Heavenly (Niebianskiego) na samym poludniu Tahoe, czesciowo w Kalifornii a czesciowo w stanie Nevada. To jest nieprawdopodobne miejsce bardzo wysoko w gorach. Gondola, do ktorej mamy moze z 50m wiezie nas na wysokosc ponad 3000m i dopiero stamtad sa wyciagi (w sumie 30), ktore ida jeszcze bardziej w gore do stokow narciarskich. Zjazdow jest nieprawdopodobna ilosc, 94 plus te nieoznaczone pomiedzy drzewami, wiec watpie czy nas skusi pojechac do innego resortu choc nasz bilet sezonowy pozwala nam na korzystanie jeszcze z dwoch innych. Bedzie dosyc zabawy tutaj i nie mysle bysmy sie nudzili.

To jest obrazek z Google Earh. Niezle widac zjazdy. 
Widoki z gory sa po prostu niesamowite, pokryte sniegiem gory i niebieskie jak niebo jezioro Tahoe jak na dloni, czesto rankiem przykryte pierzynka mgly, ktora sie rozplywa w promieniach slonca. Dech zapiera. Po drugiej stronie gor jest nieco pustynna i sucha Nevada. Czasami jestesmy tak wysoko, ze otaczaja nas tylko skarlowaciale drzewka. Robie kilka fotek i ze szczytu wysylam je Jasiowi. Moze to go nieco zmobilizuje by sie nauczyc jezdzic na nartach. Hej, jak ja moglam sie nauczyc to on tez moze. 


Jezioro Tahoe widac z wielu stokow
Nasz dzien zaczyna sie wczesnie rano. Kenneth w koncu ma "szkole" i to nie sa ferie zimowe. Pracuje wiec ze dwie godzinki zanim ruszymy w gory. Przed lunchem na ogol jezdzimy osobno. On w koncu lubi stromsze i trudniejsze zjazdy a ja jestem calkiem zadowolona z tych nieco latwiejszych. Czasem jemy lunch w jednej z gorskich knajpek, czasem nie, ale po poludniu jezdzimy na ogol razem. Kenneth zabiera mnie na stoki, ktore jemu sie wydaja, ze bede mogla pokonac. On ma duzo wiecej wiary w moje umiejetnosci niz ja i juz pare razy myslalam czy by mu glowy nie ukrecic, bo wyciagnal mnie na cos co mi sie wydawalo nie do pokonania a innego odwrotu nie bylo. Skoro pisze w tym blogu znaczy, ze przezylam i musicie mi uwierzyc na slowo, ze Kenneth jeszcze glowy nie stracil. Aktualnie pozniej czesto wracam na ten "niemozliwy" stok, no bo skoro raz zjechalam to moze i drugi raz sie uda. Niezbyt poznym popoludniem jestesmy w hotelu i Kenneth znowu zabiera sie do pracy. Mamy tu mala kuchenke i lodowke (ktora wydaje sie ma tylko dwa ustawienia, mrozic i grzac) wiec mozemy jesc wiekszosc posilkow na miejscu co zaoszczedza nam duzo czasu i tone pieniedzy, bo w resortach narciarskich wszystko jest przesadnie drogie. W sumie Kenneth spedza niemal tyle w czasu pracujac co w domu wiec nie mam zbyt wielkich wyrzutow sumienia.

W strone stanu Nevada

A teraz o naszych wyczynach. 

Dzien numer 1:
Kenneth zapina narty i pedzi.
Ja zapinam narty i sie zastanawiam czy jeszcze pamietam jak sie to robi.
On od pierwszego zjazdu twierdzi, ze czuje sie o wiele pewniej niz w zeszlym roku wiec mysli by sprobowac jeden z czarnych szlakow (to sa te najtrudniejsze) mimo, ze go prosze by pierwszego dnia nie szalal.
Ja po pierwszym zjezdzie drapie sie w glowe dlaczego przez rok zapomnialam jak to sie robi i ze smutkiem stwierdzam, ze nie ma po naszej stronie gory zielonych stokow (tych najlatwiejszych) wiec nie mam wyboru i musze cwiczyc na tych niebieskich (srednich).
Pod koniec dnia jezdze nieco plynniej i szybciej. Jak tak dalej pojdzie to moze za dwa dni zaryzykuje jakis ambitniejszy zjazd. W koncu w zeszlym roku pokonalam kilka czarnych i niczego sobie nie polamalam. 
Ja na ogol boje sie predkosci. Na rowerach gorskich wole sie drapac pod gore niz w dol, co jest dokladnie na odwrot niz to co wola zapalency tego sportu. Unikam rollercoasterow (czy to sie po polsku odmienia?). I o ile sama jezdze samochodem szybko, to nie czuje sie pewnie jak ktos prowadzi za szybko (biedny Jasio). No wiec na nartach tez nie jezdze szybko, co nie znaczy, ze mnie ten sport nie bawi. Ciesze sie jak uda mi sie zjechac w miare plynnie po technicznie  trudnym dla mnie stoku.  Kenneth jezdzi natomiast dobrze i szybko. Nie boi sie stromizn i niezle daje sobie rade na lodzie. Ale jest tez dostatecznie odpowiedzialny, ze nie boje sie go puszczac samego.

Dzien numer 2:
Idzie mi nieprawdopodobnie lepiej. Jezdze szybciej i pewniej. Nie mam pojecia co sie zmienilo. Moze powrocila mi pamiec jak nalezy jezdzic. Jest bardzo cieplo, za cieplo no i ludzi jest duzo bo to weekend. Kenneth tym razem rano jezdzi ze mna by mi pokazac swoje wczorajsze odkrycia. Po lunchu kazde z nas idzie na swoje ulubione stoki. To znaczy ja ide na te ulubione a Kenneth sprawdza nowe. Robie troche zdjec, ale na nartach jakos nie moge sie dobrze ustawic wiec zdjecia wychodza skosem.
Na gondoli w drodze w dol zaprzyjazniam sie z bardzo fajnym faciem, ktory ma dobrze po siedemdziesiatce. Mowie mu jak zazdroszcze Kenusiowi, ze tak szybko sie nauczyl jezdzic na co on odpowiada, ze wazne jest, ze nie siedze w domu ale jestem aktywna i probuje. Mam ochote go usciskac. Niestety moj nowy ulubieniec jutro wraca do Los Angeles.

Dni 3 -- 8
Po dwoch dniach czuje, ze wreszcie jezdze tak dobrze jak pod koniec sezonu narciarskiego w zeszlym roku. Dobrze to znaczy, ze jestem w stanie pokonac praktycznie wszystkie niebieskie zjazdy w miare plynnie choc brakuje mi jeszcze predkosci. Moze moglabym nawet sprobowac czarne biegi.
Ja mam po tym zjechac?????????
Niestery po trzech dniach euforia postepu znika. Zjazdy robia sie jak szklanka. Nawet po poludniu, kiedy wierzchnia warstwa jest miekka, pod nia jest twardy lod. O ile Kenusiowi to nie przeszkadza, ja dolaczam sie do sporej grupy zalosnych narciarzy zamrozonych na samym srodku stoku. W gore nie da sie pojsc a w dol staszno i new widac by ktos chcial nas stamtad ewakuowac. Stoimy wiec bez sensu i  usmiechamy sie do siebie glupkowato nie wiedzac co dalej. W koncu postanawiam nie patrzec na innych bo to jest bardzo demoralizujace i w potwornym stylu zjezdzam w dol. Kenneth cierpliwie na mnie czeka i mowi, ze przynajmniej sie nie rozlozylam jak cale mnostwo innych narciarzy. Wcale mnie to nie pociesza. Zjazdy, ktore do tej pory byly latwe robia sie praktycznie niemozliwe dla mnie do pokonania.

Decydujemy wiec jednak skoczyc do innego resortu, ktory jest bardzo blisko ale jest znacznie nizej wiec jest nadzieja, ze nie bedzie az tak zmorozony. No i mamy racje. Sierra-at-Tahoe ma o wiele mniej stokow narciarskich i moze nie ma az tak nieprawdopodobnych widokow jak Heavenly, ale nam sie i tak bardzo podoba. Ja znajduje wspaniala kombinacje zjazdow, ktore maja strome i lagodniejsze stoki - tak na przemian. Moge wiec pracowac nad swoja forma. Kenneth odkrywa czarne zjazdy, ktore nie sa oblodzone wiec ma kupe zabawy. Nie ma tu zbyt duzo ludzi wiec praktycznie wcale nie czekamy na wyciag, choc na kolejki w Heavenly tez nie ma co narzekac. Tak nam sie tu podoba, ze przyjezdzamy tu jeszcze dwa razy.



Postanowilam kupic Kenusiowi narty. W zeszlym roku probowal caly szereg roznych nart i pod koniec sezonu mial swoje  ulubione. W tym roku tego modelu juz nie robia wiec mozna go kupic duzo taniej bo niby zeszloroczny. No wiec po naradzie stanelo na tym, ze narty kupimy juz bo ceny wypozycznia szybko sie kumuluja a skoro wie, ktore mu odpowiadaja, mozemy je natychmiast zamowic. Nie ma to jak internet, zamawiamy narty siedzac przy lunchu na stoku wysokiej gory. Dostarcza je zanim wrocimy do domu. Natomiast buty chyba poczekaja, az Kenusiowi przestanie rosnac stopa.  Nastepny wyskok w gory bedzie z nowymi nartami.




Probujemy robic kilka zdjec w akcji ale nie zupelnie nam wychodza. 

Kenneth nadal pracuje dzielnie. Aktualnie wyniki testow ma lepsze niz jak sie uczy w domu. Wyraznie ruch na swiezym powietrzu mu sluzy, co nie jest wielka nowina - nieruchawy tryb zycia bardzo negatywnie sie odbija na zdolnosciach umyslowych. Moze powinnismy sie przeniesc w gory?
Nie to, ze widoki ze Sierra-at-Tahoe sa malo ciekawe


Dni 9-10 To wlasciwie koniec naszej zabawy. Do konca jest cieplo i slonecznie. Moze przydaloby sie wiecej sniegu ale nie bedziemy zbytnio marudzic. Kenneth regularnie sciaga kurtke i jezdzi w cienkim sweterku. Widujemy ludzi w krotkich rekawkach, ale to sa na ogol tylko ci panowie, ktorzy sie chca popisac swoimi bicepsami.

Zagaduje na wyciagu pania, ktora mowi, ze jezdzi na nartach od... 65 lat! Pozniej z zazdroscia patrze jak pedzi po stoku dwa razy szybciej niz ja i z gracja, ktorej ja chyba nigdy nie osiagne.

Z restauracji, gdzie jest niesamowicie smaczna grillownia
widac jezioro Tahoe

Inni narciarscy "znajomi" to Polacy, ktorzy mieszkaja w Massachusetts, nieco na poludnie od Bostonu. Przyjechali do Tahoe ze swoim pieciolatkiem bo lubia gory. Maluch juz wydaje sie, ze jezdzi lepiej niz tata.
Polakow jest sporo, slyszymy czesto polskie nawolywania i... przeklenstwa. To sobie Kenus podreperuje polskie slownictwo.

Pod koniec dnia zjezdzamy bardzo lagodnym stokiem do gondoli. Nagle moja lewa narta zaczepia sie o cos, przynajmiej ja to tak pamietam. Rozkladam sie calkiem niezle i to na takim lagodnym stoku. Obie narty sie odczepiaja czego na poczatku nawet nie jestem swiadoma. Wiem, tylko ze huknelam sie w glowe ale kask dobrze ochronil. Troszke boli mnie wewnetrzna strona kolana, ale wstaje bez niczego, zapinam narty i jade dalej bez problemu. Jest mi tylko glupio, ze tak sie bez sensu wywalilam. Wczesnym wieczorem idziemy na miasto - kolano nieco boli. Poznym wieczorem nie moge chodzic. Nie ma siniaka. Nie ma opuchlizny. Jest ostry bol przy kazdym ruchu.

Spedzam noc na kanapie na pol-siedzaco bo tak boli najmniej. Rano jest jednak duza poprawa. Nie moge tylko nogi skrecac - kto by pomyslal, ze tak czesto skrecamy ten staw.

Ostatni dzien jest wiec bardzo oszukany. Wysylam Kenusia samego na pol dnia jazdy ja daje kolanku wiecej odpoczynku. Wyruszymy wczesnie bo nie chcemy tkwic godzinami w korku. Ruch z Tahoe jest nie do opisania. Znajomi, ktorzy postanowili zostac do konca dnia wracali do domu ponad 8 godzin. W tygodniu zajeloby im to tylko 4. My postanawiamy aktualnie wracac nieco inna droga, bardziej gorzysta, ale nigdy nie zatloczona.
Bedziemy jeszcze robic wyskoki w gory, ale tylko takie jednodniowe.