środa, 28 lipca 2010

Inny rodzaj przygody zyciowej

Przygoda chyba z definicji to jest cos czego sie nie planuje i nie oczekuje. Jak ja mysle o przygodzie to zawsze oczekuje szcesliwego zakonczenia. Przygoda, o ktorej bede pisac jest w toku wiec nie wiem jeszcze jak sie zakonczy.
Nie ma co owijac w bawelne.
Mam raka piersi.
No, napisalam. Jest duzo latwiej napisac niz wyslowic wiec dopoki sie nie oswoje, jesli w ogole mozna  sie oswoic z ta mysla tak to zostawie, tylko w pismie.

Do wczoraj byly tylko domysly, niejasne testy, i nowe testy by sprawdzic stare testy. Moj okresowy przeglad, ktory tak szczerze mowiac bardzo zaniedbalam, obejmowal miedzy innymi mamografie. No to poszlam, zrobilam i po dwoch dniach dowiedzialam sie, ze COS tam jest i, ze trzeba zrobic dodatkowe przeswietlenia z innego profilu. No wiec przeswietlilam sie drugi raz. Po tym przeswietleniu pani doktor wezwala mnie do gabinetu - tu wiedzialam, ze cos jest nie tak - i powiedziala, ze mam kalcyfikacje, ktore sa co prawda male i na ogol nie sa rakowe ale ona radzi zrobic biopsje. No wiec zrobilam biopsje. Mialam mieszane uczucia co do tego kiedy bym chciala dostac wyniki, czy przed nasza wedrowka z plecakami czy po. Dobra wiadomosc chcialabym uslyszec przed wycieczka a zla po. No ale tak sie nie stalo. W piatek nie bylo telefonu wiec wiedzialam, ze przed nasza wyprawa sie nie dowiem. A jak w drugi dzien wedrowki zobaczylam, ze mam sygnal komorkowy i jest wiadomosc od mojej lekarz, musialam zadzwonic. Prawda, ze glupia jestem?
Nie wiem na razie nic wiecej ponad to co pisze bo rozmowa byla krotka: raz, bo trudno mi bylo gadac, dwa bo Kenus wlasnie ucinal sobie drzemke i nie chcialam go obudzic i zepsuc mu wycieczki. 
Kalcyfikacje, ktore mam sa male bo zlapalysmy je we wczesnym stadium rozwoju (dobrze, ze jeszcze bardziej nie zaniedbalam badan). Sa przedinwazyjne. Jest ich malo i wiekszosc lub moze i nawet wszystkie pani doktor wyssala w czasie biopsji. Standardowa procedura jest by operacyjnie usunac okoliczna tkanke. Zapewniala mnie, ze to jest rak bardzo uleczalny.
To jest tyle co wiem. Czego nie wiem to czy bede musiala miec chemie. Nie wiem czy operacja to jest jedyna opcja a nawet czy to jest konieczna opcja. Mam wiec szereg telefonow do wykonania, pytan do zadania. Douczenia sie o tym specyficznym rodzaju raka. No i co dalej to sie okaze. 
Moze to i lepiej, ze dowiedzialam sie o tym w czasie naszej wedrowki. W domu bym sie tylko rozplakala i caly dzien miala do kitu, a tam byl jakis przedziwny spokoj, ktory pozwolil mi szybko odsunac ponure mysli. Nie ma lepszego lekarstwa na powazne zmartwienia niz Natura i porzadny wysilek fizyczny. Na drugi dzien, praktycznie wcale sie nie martwilam tylko cieszylam sie nasza wyprawa. Mysle, ze teraz moge zebrac mysli do kupy teraz wlasnie dlatego, ze mialam to szczescie by lazic z ciezkim plecakiem po gorach kiedy przyszla ta niemila diagnoza. 
Ale jak pisalam, jest mi ciagle trudno o tym mowic. Kenusiowi oczywiscie powiedzialam, ale dopiero dzisiaj. Chcialam by mial radosne wspomnienia z tej wyprawy. On wiedzial o moich badaniach i nieoczywistych wynikach. Wiadomosc o raku przyjal bardzo spokojnie i jego pierwsza mysl byla by mnie pocieszyc, ze zlapano tego raka bardzo wczesnie. 

Z innych ciekawostek, mam inny okresowy test wyznaczony na piatek. To jest kolonskopia. Znaczy to, ze jutro, w czwartek biore jakies paskudne proszki, pije jakies swinstwo i tak czyszcze sobie kichy. Poniewaz w takim stanie nie bede mogla sie ruszyc z domu, bede miala czas na opisanie naszej trzy-dniowej wedrowki. To, obiecuje, bedzie radosniejszy post.