sobota, 31 lipca 2010

I co dalej? Manifest zyciowy?

Nie mysle, ze mozna sie przyzwyczic do mysli o raku. Nie mysle, ze nalezy sie do niej przyzwyczjac, ale tez nie chce by rak sie stal centrum mojej uwagi i mojego swiata. Pierwszy szok juz nieco przeszedl wiec moge zaczac myslec o dalszych krokach. Ciagle jeszcze malo wiem, choc czytalam juz sporo. Wiem przynajmniej jakie zadac lekarzom pytania, bo jeszcze dwa dni temu nie wiedzialam nawet od czego zaczac. Ale to co jest dla mnie najwazniejsze to by 
NIE ZYC ZYCIA PASOZYTA
ktory mysli tylko, ze jak jest chory to mu sie nalezy i skad moze cos wyciagnac z powodu choroby. Nie wiem, czy mam raka bo nie zawsze jadlam zdrowo, bo nie zawsze dbalam o swoja kondycje, czy dlatego, ze nasza cywilizacja zatruwa srodowisko. Jaki by nie byl powod tej choroby. Nie wiem czy to ja czy ktos inny jest winny, ze mam raka. Jest to choroba  wylacznie moja i nie uwazam, ze z jej powodu naleza mi sie jakiekolwiek przywileje. Moze bede miala to szczescie i uda mi sie zachowac aktywnosc przez czas leczenia ale juz sobie obiecalam, ze zrobie co tylko bede mogla by sie nie zmienic w kreature, ktora tylko wyciaga rece o pomoc fizyczna czy finansowa. Bede sie tez starala by w miare mozliwosci zyc ciekawie. Mamy juz zaplanowane wyprawy na wystawy i w gory.  Mam grono bardzo wrazliwych i serdecznych ludzi, ktorzy wiem, ze zawsze wspomoga emocjonalnie i jesli bym juz na prawde potrzebowala w kazdy inny sposob. 
Nie ludze sie, ze zawsze bedzie latwo, ale moze pod ta ciemna chmura jest jakis promien slonca. 


To brzmi wszystko strasznie powaznie, ale czuje, ze musze jakos sobie wyklarowac co jest dla mnie na prawde wazne.

Z innych ciekawostek to ramach okresowego przegladu mialam tez kolonoskopie. Sama radosc! Spora glodowka przed, moim ulubionym pokojem przez dzien byla ubikacja, ale sam zabieg byl szybki (no poza czekaniem bo lekarz mial jakis ciezszy przypadek przede mna) i jak dla mnie bezbolesny.  Mialam kilka polipow, ktore mi wycieta na miejscu. Dobra wiadomosc to to, ze nie ma raka. - To lekarz moze zobaczyc od razu. Czy jest stan przed-rakowy to sprawdza dopiero w laboratorium, ale nawet jesli jest to znaczy to tylko, ze bede musiala sie sprawdzic za... trzy lata. Jesli tkanka jest czysta to nastepny test za latek piec.

Dosyc o lekarzach. Teraz o naszym weekendzie. Janek lubi trenowac na okolicznej gorce (Mission Peak). Jest to strome podejscie, ok 8km z pieknymi widokami na Krzemionkowa Doline. Mi sie juz Mission Peak znudzil, choc przyznam, ze dobrze wyrabia kondycje. Ja wolalam jednak dzisiaj sobie pobiegac bo dawno serio nie biegalam. Mysle tez, ze syn i tata powinni miec troche czasu bez mamy. Prawda, ze dobry wykret by miec troche czasu tylko dla siebie?
Chlopaki milay radoche, co widac po glupawej minie Kenusia
No i natkneli sie na grzechotnika, ktory odwrocil sie do nich swoja lepsza strona.

Potem spotkali dzikie indyki; zawsze kolo swieta dziekczynienia, i tylko wtedy, mamy ochote na male polowanie, glownie bo jestesmy bardzo ciekawi jak taki dziki indyk smakuje.

No i oczywiscie byly jaszczury, ktorych my tu mamy mnostwo. Bardzo je lubimy jak sie wygrzewaja na sloncu czasem wcale nie zwracajac uwagi na placzacych sie wokolo ludzi. Najczesciej widujemy te szare, niektore nawet czasem wspinaja sie na nasza siatke od okien.  Kilka razy widzielismy sliczne seledynowe i szare w pomaranczowe ciapki.

 Natomiast ja na moim biegowym szlaku natknelam sie na tylko sasiadke, (wiec nie robilam zdjec), ktora wlasnie zaczela biegac bo spacerki po naszym osiedlu jej nie wystarczaja. Ona jest jedna z tych osob, ktore beda zawsze chude - nic tylko zazdroscic - ale chude nie znaczy w dobrej kondycji czy w dobrym zdrowiu wiec ciesze sie, ze bedzie biegac. Nie, nie znaczy, ze bede miala towarzyszke do biegania. O ile lubie wycieczki z plener ze znajomymi, o tyle na biegi lubie chadzac sama. Czasem wezme ze soba Kenusia. Czesto biegam bardzo wczesnie rano i to jest moj magiczny czas. Taki ranny bieg to jak nakrecenie zegara by chodzil rowno caly dzien.

Na jutro nie mamy wielkich planow. Ja znowu bede biegac, tym razem boso. Pozniej wybieram sie na moj ulubiony targ warzywny gdzie sa juz ze trzy stanowiska z warzywkami ekologicznymi, a ze teraz jest wspanialy sezon na wszelakie warzywa, wygladaja one tak smakowicie, ze slinka leci. To znaczy mi leci, Jasiowi i Kenusiowi jakby nieco mniej.
Kenus ugotuje obiad wg kuchni francuskiej BOEUF BOURGUIGNON. Jego wybor przepisu. Jak dla mnie to przepis jest zbyt dlugi i zbyt pracochlonny, ale jak on ma zapal i chce mu sie to ja oczywiscie chetnie to zjem.
Wieczorem natomiast we trojke wypozyczony film, The Matrix, bo Janek twierdzi, ze go nie widzial co mi sie wydaje zupelnie niemozliwe.

No dobrze, nazbieralo sie tych postow, ale to sa wakacje, przynajmniej jak dla mnie wiec mam czas sie podzielic tym co robimy. Wkrotce zacznie sie wiecej pracy i nie bedzie czasu na zabawy wiec i moze nie bedzie o czym pisac.